Wydarzenia
Tajemnice bambusowej szkatułki 2
„BYŁEM TU – JÓZEF TKACZUK”
Czyli plemię Piasta w chińskich miastach.
Opracował Artur Kościański
Napis: „BYŁEM TU” podpisany imieniem Józefa Tkaczuka widnieje dziś na murach wielu często odwiedzanych miejsc na całym świecie. To dumne świadectwo obecności naszych rodaków: ludzi rodem z „pępka świata”, z Polski. Gdy zobaczyłem ten napis wydrapany gwoździem na terakotowej cegle Wielkiego Chińskiego Muru ogarnęły mnie wzruszenie, bo nasi tu przecież byli, i wstyd, że jedynym trwałym śladem po obecności Polaków w Chinach będzie owa tajemnicza, barbarzyńska inskrypcja. Hm… a może jednak coś innego Chińczykom po sobie pozostawimy i może nie trzeba będzie się tego ni krzty wstydzić?
Poszukiwania rozpocząłem podczas mojej pierwszej podróży do Chin kontynentalnych. W trakcie jednej z wielu wówczas dyskusji przy poobiedniej zielonej herbacie spytałem moich chińskich kolegów o znanych im Polaków, którzy mieli wpływ na losy Chin, albo, którzy choć przez chwilę dla historii Chin nie byli anonimowi.
Chór chińskich uczonych odparł Harbińczycy. A kim oni są? Zapytałem ze zdziwieniem. Plemieniem gdzieś w odległej, tropikalnej części chińskiej ziemi? Chór orzekł nie, to byli Polacy, którzy zamieszkiwali Harbin – miasto w jednej z Mandżurskich prowincji Państwa Środka. Oni budowali Kolej Wschodnio-Chińską na początku XX wieku.
Ktoś inny powiedział, że ważną postacią chyba z Polski na dworze Mingów był niejaki Pu, tłumacz znający łacinę i język polski. Zakonnik Pu Miko Zheyuan, czyli Piotr Michał Boym, Lwowianin, wysłany do Chin w 1643 r. z misją szerzenia „dobrej nowiny” był autorem pierwszego Atlasu Chin i wielu ważnych łacińskich przekładów arcydzieł klasycznej literatury chińskiej. W roku 1645 Boym trafił na dwór cesarza Ming Yongli i zdobył jego uznanie. 1651 cesarz wysłał Boyma z poselstwem do papieża Aleksandra VII. 1658 powrócił z Europy do Chin, i rok później zmarł w prowincji Guangxi blisko granicy z Birmą. Boym był nie tylko misjonarzem i politykiem. Nawrócił na katolicyzm cesarzową wdowę nadając jej imię Helena. Boym był ojcem sinologii i znawcą chińskiej przyrody.
Piotr Michał Boym nie był pierwszym Polakiem w Chinach. Źródła historyczne podają, że pierwszym Polakiem na chińskiej ziemi był przybyły do Makau w 1625 roku Andrzej Rudomina. Był on misjonarzem, a swą działalnośc misyjną prowadził w prowincji Fujian i w obszarze Cieśniny Tajwańskiej.
Innymi misjonarzami polskiego pochodzenia w Państwie Środka byli od 1645 r. Jan Mikołaj Samogulecki, 1697. Marcin Albrecht, 1706. Jakub Bąkowski, 1710. Tomasz Ignacy Dunin Szpot i od 1781 Romuald Kościelski.
Kolejną ważną postacią dla kontaktów polsko-chińskich był Maurycy Beniowski, którego czyny znane w całej Europie uwiecznił w jednym ze swych poematów Juliusz Słowacki. Po nieudanej ucieczce z rosyjskiej niewoli Beniowski jako były konfederat barski zostaje osadzony przez carycę Katarzynę II w twierdzy Bolszerieck na Kamczatce. Tam w maju 1771 Beniowski podejmuje kolejną, udana próbę ucieczki z rosyjskich kazamatow. Udaje się mu wraz z grupą uciekinierów opanować statek Piotr I Paweł, a następnie wypłynąć nim na południe ku morzom chińskim. 23 września dopływa do Formozy, tj. Tajwanu. Stamtąd wraca do Europy i nie mogąc wrócić do Polski pozostaje we Francji. Chcąc zwrócić uwagę francuskich władz na znaczenie gospodarcze, polityczne i piękno wyspy śmiało twierdzi, iż wyspę w morderczych walkach podbił. Francuzi wysyłają Beniowskiego jednak w niezbyt chlubną misję stłumienia buntu na Madagaskar.
W 1820 roku do Pekinu dotarł Józef Wojciechowski. Był on lekarzem i znawcą języków mandaryńskiego i mandżurskiego. Opracował wielki słownik mandaryńsko-mandźursko-rosyjski. Za jego kunszt medyczny i zasługi dla dworu cesarskiego wystawiono mu pomnik. Wojciechowski spędził w Chinach aż 19 lat i po powrocie zajął się studiami sinologicznymi.
Historia Polaków w Chinach nie jest związana jedynie z pojedynczymi przypadkami.
Pierwsi zesłańcy polscy w Rosji, żołnierze Jana Kazimierza, zbiegają z Syberii w 1665 r. i zakładają osadę Jaksa. Do Pekinu dociera wiadomośc o samozwańczym mieście na terytorium Cesarstwa. Władze cesarskie wżywają Polaków do poddania się Pekinowi, co zostaje przez nich przyjęte z aprobatą. Dokument cesarski sporządzony został w języku polskim i mandżurskim. Osada etnicznie polska przetrwał aż do końca XIX wieku, jednak nie była już ona czysto polską albowiem została ona zrusyfikowania.
Wróćmy do Harbinu i jego polskich założycieli. W latach 1898-1903 Rosja i Chiny budują Kolej Wschodnio-Chińską. To wielkie modernizacyjne przedsięwzięcie ekonomiczne wymagało wysoko wykwalifikowanych kadr inżynierskich, urzędniczych i naukowych. Polacy znajdujący się w Rosji upatrywali w tej właśnie inicjatywie swej szansy na wolność i lepsze życie. Ruszyli liczną grupą na Daleki Wschód. 11 kwietnia 1898 r. pod kierunkiem inżyniera Adama Szydłowskiego ruszyła ekspedycja, której zadaniem było zbudowanie bazy budowlanej dla powstającej linii kolejowej. Zbudowano miasto-osadę Harbin, który dzisiaj liczy 3 miliony mieszkańców, a wielu z nich nadal ma korzenie polskie. W 1903 Harbin był ważnym ośrodkiem polonijnym w Azji. Powstało w nim polskie gimnazjum i techniczna uczelnia wyższa – Politechnika Harbińska – która działa po dziś dzień. W Harbinie otwarto pierwszy polski ośrodek sinologiczny – Polskie Towarzystwo Wschodoznawcze. W latach II wojny światowej Harbinczycy organizowali pomoc dla walczącej Polski, a wielką rolę odegrali w niej harbińscy harcerze. W Harbinie powstał pierwszy w Chinach browar – Wróblewskiego – a nie jak się mylnie sądzi niemiecki Qingdao. Harbin dał Polakom schronienie, ale także dał nadzieje na wolną Polskę w przyszłości. Wielu znanych Polaków urodzono w Harbinie. Po zakończeniu wojny stanowili oni liczną grupę odradzającej się polskiej inteligencji. Harbińczykom – Polakom w Chinach – winni jesteśmy pamięć, bo oni o nas zawsze pamiętali. Dzisiejszy Harbin słynie z festiwalu lodowej rzeźby, która zamienia to miasto corocznie w krainę Królowej Śniegu. Warto byłoby pielgrzymującym tam ludziom przypomnieć, że nie byłoby Harbinu i baśniowej krainy gdyby nie polscy ojcowie tego miasta.
Każdy zakątek chińskiego świata od Mandżurii po Singapur naznaczony jest obecnością Polaków. Cieszy mnie to niezmiernie, że najsłynniejszy nasz globtroter, Józef Tkaczuk, jest jedynie nieznaczącym pyłkiem tej historii – albo raczej historii turystycznego wandalizmu.
Na szczęście obecność nasza w Chinach była o wiele bogatsza i dla samych Chin ważniejsza.
Możliwe, że chińskie annały za kilkadziesiąt lat będą zawierać zapisy o obecności i chwalebnych czynach sportowych polskich mistrzów wushu spod znaku Shen Long. Bardzo chciałbym tego, ażeby nazwiska naszych kolegów znalazłyby się w jakimś ważnym naukowym opracowaniu, które ktoś z duma będzie tłumaczył na język polski lub chiński.
Ta myśl napawa mnie optymizmem a historia Polaków w Chinach do której studiowania gorąco czytelników zachęcam budzi we mnie podziw i dumę. A Józef Tkaczuk… ech, zapomnijmy o tym kim on jest w tej historii.